avatar
Piękny Wschód 2024

Guest 206 30th Apr, 2024

MARKUP 7.53 KB
                                           
                         Było to mniej więcej tak: pobudka po 5h snu, szybka jazda samochodem na miejsce startu, start. Emocje ogromne, nowe twarze i Ja wśród tego wszystkiego pierwszy raz w takiej sytuacji  startu ultra, niewyspany, potężny stres bo w perspektywie 510km do pokonania z bagażem niepewności. Od samego początku uczucie zmęczenia, do pierwszego PK 61km Cyców dojeżdżam żwawo z przodu stawki, bijąc się z myślami czy to w ogóle się uda, bo już wtedy marzę o spaniu. Spędzam tam parę minut. Poruszam się nadal z przyzwoitą prędkością i napawam się pięknem trasy, walcząc z wiatrem w twarz dojeżdżam do drugiego PK 136km Wojsławice. Ściągam buty - ból lewej stopy, idę podbić pieczątkę, ładuje do bidonów wodę i iso wypijam szybko zupę, spędzam tam również parę minut bo kolejny PK już niedługo. Wyjeżdżam z Wojsławic w złą stronę, powrót na trasę, jazda. 36km dalej - PK 170km Hrubieszów, dwudaniowy obiad, przede wszystkim zupa, ciepła zupa ratująca żołądek od węglowodanów. Wymiana zdań z doświadczonymi zawodnikami, z którymi do tej pory mijałem się na trasie co dawało do tej pory myśli o dobrym wyniku. Spędzam tam już 30/40 minut. Wyjazd i walka z wiatrem już wtedy było nie najlepiej. Po 50 km (220km) robię przystanek pod sklepem, tam utwierdzony już w przekonaniu, że resztę dystansu będę już tylko walczyć o ukończenie maratonu. Ruszam, dojeżdżam do 265 km PK Żółkiewka. Tam czeka dwudaniowy obiad który wciągam jak odkurzacz, standardowo nalewam bidony, ruszam dalej. Po niewielu kilometrach, chwilę po pokonaniu dłuższego podjazdu po prawej stronie wyłania się zapierający dech zachód słońca, po lewej zaś czarne niebo, ohooo miało nie padać. Przejeżdżam kolejne kilka km, ulewa. Znajduje przystanek, około 310km, już wtedy była ciemność, zdając sobie sprawę z tego, że nie mam kurtki przeciwdeszczowej myślę jak mam przekichane bo w nocy temperatura ma zejść do około 2•c, a na dodatek już prawie śpię, a jeszcze 200km do mety. Siedząc parę minut na przystanku zastanawiając się czy przeczekać czy jechać słyszę specyficzny tyrkot piast w kole i światełko, które zbliża się z zza zakrętu, jak światełko w tunelu - Pan Zdzisław ~65 lat. Tam poznajemy się, gawędzimy, przebieramy. Miałem ze soba spodnie przeciwdeszczowe i kamizelkę. Uzgodnione, jedziemy. Morale nieco się polepszyły. Zdziś ruszył, Ja jeszcze chwilę musiałem pobić się z myślami. Ruszyłem i przemoczony dojeżdżam na 344km PK Józefów nad Wisłą. Tam obrazek nie był już wesoły jak na poprzednich punktach.  Zawodnicy przemęczeni przemoknięci, niektórzy rezygnowali z dalszej jazdy. Wypijam duszkiem dwie miski ciepłej zupy. Nie próbuje się nawet rozbierać cały przemoczony. Spędzam tam już dobra godzinę. Egzystując i nie mając na myśli praktycznie nic, nasłuchuję co mówią ludzie i jak zapatrują się na dalszą jazdę. Dobrze, ruszam, wychodząc z punktu czuję tylko chęć na sen i mróz w każdym zakamarku ciała. Mija około 2h jazdy i dopada mnie kryzys, podczas jazdy oczy same się zamykają parę razy lekko przysnąłem. Walcząc z tym od poprzedniego PK postanawiam znaleźć przystanek i jak przystało na prawdziwego ultrasa (z opowieści słyszałem) kładę się na 15 minut drzemki przytulony do roweru. Dzwoni budzik, wstaje, czuję  jakby głowa odpoczęła i organizm zaczynał minimalną współpracę. Nie czułem palcy u stopy i rąk. Otrzepuję się i już bez ulewy ruszam dalej. Tego odcinka trasy nie pamiętam, pamiętam most w Dęblinie, w którym znajdował się ostatni 418km Punkt Kontrolny w Muzeum Sił Powietrznych. Wojskowi młodzi chłopacy siedzieli na mrozie i czekali na nadjeżdżających ludzi przybijając im pieczątki i instruując przy okazji jak postępować gdzie toaleta, gdzie jedzenie itp. Zastanawiałem się tylko nad jednym widząc ten obrazek: „skoro ja jadąc kręcę na rowerze i się rozgrzewam to co oni muszą czuć jak siedzą od paru dobrych godzin musząc czekać  na ostatniego zawodnika”. Wchodzę na tym PK do środka i zderzam się ze ścianą - ciepło kompletne ciepło. Kupuje ciepła czekoladę z automatu, siadam na fotelach nasłuchując innych zawodników i ich przeżyć mimowolnie zasypiam, ledwo świadomy przebudzam się i nastawiam budzik za 15 minut. Zbieram się. Mróz. Kompletna niechęć, z przemoczenia z niewyspania, z bólu lewego kolana które nie pozwalało od połowy dystansu jechać na stojąco co ułatwiło by odpoczęcie i pokonywanie przewyższeń których na trasie 510 km było ~3000. Wsiadam na rower i kręcę już samo tempo jazdy było dla mnie frustrujące, a w perspektywie jeszcze 88km. Organizm już był na „białej sali”, w takim stanie reakcja obronną organizmu jest niemożliwość podniesienia tętna co oznacza niemoc, brak sił, powolną jazdę. Turlam się. Nie pamiętam tego odcinka, co chwila przycina mi się obraz. Bezsilność, świadomość nie pozwala odpuści ale organizm wywiesza białą flagę. Tu pamiętam jedna pozytywną myśl, przepiękny wschód słońca. 60 km do mety, staczam się na pobocze, ~2•c, opieram rower o rogatki wjazdu do lasu i 5 metrów od jezdni kładę się prosto na zmarzniętej ziemi, nastawiam budzik za 15 minut. Budzę się razem z budzikiem ale nie potrafię wstać przez ból kolana. Leżąc jeszcze z dobre 10 minut, śmieje się sam z siebie na głos i mówiąc do siebie „co Ty robisz wariacie”, widzę jak zza drzew mijają mnie inni kolarze w grupach. Wstaje, zbieram się z ziemi ciągnąc za rogatki w górę, od teraz każdy kilometr ciągnął się w nieskończoność. W perspektywie całego dystansu 60 km równało się w mojej głowie do już pokonanych 450 km, to było czołganie się. Tutaj dalej niewiele pamiętam. Na 40 km do mety zaczynam odzyskiwać lepszą świadomość tego co się dzieje i emocje puszczają, najzwyczajniej w świecie się popłakałem. Mimo wszystko w myślach było, że szkoda że to już koniec. Dojeżdżam do mety jak gdyby nigdy nic, pobudzony, z uczuciem ogromnej ulgi. Wchodzę na salę na której było podium i materace, stoły i panie które nalewają zupkę! Ludzie uśmiechnięci, zmęczeni, zadowoleni, wzruszeni. Podpisuje ostatni punkt kontrolny Metą i oddaje „gps” przybijam soczytą pione z Panem Włodzimierzem Oberdą, organizatorem - z uczuciem wdzięczności za to wszystko. Opowiadam parę odczuć i pseudo zabawne wywody, że wszystko fajnie ale wiatru to mogli nie zamawiać. Bo kompan wiatr nie odpuszczał przynajmniej z połowę dystansu. Tu zbieram myśli co ze sobą zrobić. Wchodzi na salę Pan Zdziś, uśmiechnięty od ucha do ucha wita mnie. Poczucie wdzięczności i koleżeństwa, a przecież tylko się pojawił w nocy na przystanku jako nieznajoma postać i zamienił parę zdań. Ten pierwszy start w ultramaratonie chciałbym dedykować wszystkim ludziom, którzy zaszczepili we mnie ziarnko wiary w siebie. Reszta toczy się już mimowolnie z lekką ingerencją 🏔️ Dziękuuję wszystkim którzy kibicowali i wspierali mnie dobrym słowem - czuję ogromną wdzięczność i to, że opis tej podróży byłem Wam winien. Jedziemy dalej…
                      
                                       
To share this paste please copy this url and send to your friends
RAW Paste Data
Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.
Wykorzystywanie plików Cookie
Jak wyłączyć cookies?
ROZUMIEM